2019 był dla mnie dobrym lotniczo rokiem. Wiem, że do pracy w liniach jeszcze daleka droga, ale wiem też czego mogę się spodziewać po drodze i z podniesioną przyłbicą wkraczam w nowy rok. Zanim o tym co będzie, pochylę się nieco nad tym, co już minęło. A ten miniony rok przyniósł kilka milowych dla mnie kroków. Opowiem o nich chronologicznie…
Luty – pierwszy solowy lot
Wyobrażasz sobie, że w jednej trzeciej kursu na samochodowe prawo jazdy ktoś daje Ci kluczyki, kilka podstawowych porad i mówi: „ruszaj na ulicę”? Ja też sobie tego nie wyobrażam, a w lotnictwie tak właśnie się dzieje. Po niespełna 16 godzinach wylatanych z instruktorem następuje krótki egzamin wewnętrzny, który ma udowodnić, że jak wypuszczą Cię samego, żebyś przeleciał się dookoła lotniska, to się nie zabijesz.
Pierwsze solo jest dla wielu pilotów niezapomnianym przeżyciem, które pamięta się do końca kariery. Zgodnie z programem szkolenia są to dwa kręgi nadlotniskowe i powrót do hangaru. Czyli około 12 minut chwały, wolności i emocji. W moim przypadku było to raczej 12 minut pełnego skupienia, bez dodatkowych, wzniosłych uczuć. I na koniec, po lądowaniu, poczucie dobrze wykonanego zadania.
Solo może sprawić, że uczeń myśli sobie, że jest już panem pilotem. Przestrzegam, żeby nie popaść w samozachwyt, bo dopiero po jakimś czasie człowiek zdaje sobie sprawę jak mało wie mając niecałe 16 godzin nalotu.
Kwiecień – przelot nad rodzinnym domem
Przelot nad domem zawsze wyzwala wiele emocji. Jakoś tak się dzieje, że czym innym jest lot nad zwykłą łąką czy kawałkiem pola, czym innym nad ładnym zamkiem, a jeszcze czym innym nad miejscem, które znamy i wiążemy z nim wiele wspomnień. Aby polecieć do Częstochowy i nad Jurę Krakowsko-Częstochowską, trzeba było się trochę nagimnastykować. Dzięki determinacji i zachętom instruktora plan udało się spełnić, choć trochę wątpiłem, że można te plany wpleść w program szkolenia. Pewnego wiosennego poranka wznieśliśmy się w powietrze i obraliśmy kurs na południe. To była świetna wycieczka, choć tego dnia popełniłem sporo wpadek i mój pilotaż nie należał do najlepszych.
Ale emocji było sporo: pierwsza tak odległa destynacja, pierwsze tankowanie na obcym lotnisku, orbitka nad domem, w którym spędziłem 20 lat swojego życia, malutka sylwetka Mamy stojącej na podwórku kilkaset metrów pode mną, a na deser przelot nad terenami ukochanej Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Dodatkowo, udało się zdążyć na 13tą do pracy 🙂 Takie dni zapadają w pamięć.
Kwiecień – egzamin wewnętrzny przed egzaminem urzędowym PPL
Niby formalność, ale podczas dwugodzinnego lotu musisz wykazać się nie lada umiejętnościami. U mnie był to przelot na trzy różne lotniska w okolicy (Babice, Chrcynno i Milewo), kilka sytuacji awaryjnych, kilka normalnych „touch&go” (inaczej konwojer – lądowanie, po którym następuje ponowny start, bez zatrzymywania się) i powrót do Modlina. Egzamin wewnętrzny był chyba trudniejszy pod względem ilości zadań do wykonania niż ten „prawdziwy”, urzędowy, z państwowym egzaminatorem.
Co najbardziej zapadło mi w pamięć, to podczas kołowania do hangaru po egzaminie usłyszałem kilka bardzo miłych zdań od instruktora, który wydawał się raczej surowy, wymagający i nie zawsze przejawiał entuzjazm z poczynań swojego ucznia. Niezwykle miło było usłyszeć, że „jest z czego rzeźbić, idź dalej tą drogą” i „życzyłbym sobie, żeby wszyscy uczniowie latali tak jak ty i [tu padły imiona dwóch innych adeptów]…”
Czerwiec – egzamin urzędowy na licencję pilota samolotów turystycznych (PPL)
Mówią, że to tylko formalność i że rzadko zdarza się, aby kandydat do posiadania licencji taki egzamin „oblał”. Ale zawsze lekki stresik i mobilizacja jest. Choćby z czystej przyzwoitości, lepiej nie być „przepchniętym”, a pokazać, że rzeczywiście potrafimy latać i egzaminator z czystym sumieniem będzie mógł podpisać protokół egzaminacyjny z adnotacją „zaliczam”.
Mój lot egzaminacyjny obejmował kilka kręgów na początek, a następnie przelot do Płocka, ale nie najprostszą drogą (w celu sprawdzenia umiejętności nawigacyjnych) i powrót do Modlina. Po drodze kilka atrakcji typu symulowane awarie. Atmosfera przyjemna, a gdy nie było za dużo pracy za sterami, luźne rozmowy o moich planach i o urokach pracy egzaminatorki (na co dzień lata Dreamlinerami). Mimo tej luźnej atmosfery, chyba każdy przyzna, że z wielką ulgą można odetchnąć słysząc, że egzamin został zaliczony i już niebawem będzie można cieszyć się posiadaniem swojej pierwszej lotniczej licencji 🙂
Wrzesień – pierwszy pasażer
W skrócie było tak: odebrałem licencję, potem wsiadłem do samolotu z instruktorką, żeby upewnić się, że od czasu ostatnich lotów nie zapomniałem jak się lata. Następnie zrobiłem samodzielną trasę. Dzień później umówiłem się z kolegą na lot. Pogoda piękna, nastroje dobre. I fajne uczucie, że można w końcu podzielić się pasją z kimś znajomym. To naprawdę przyjemna sprawa 🙂
Październik – pierwszy raz w nocy
Wrażenia z nocnego latania opisuję w osobnych wpisach:
VFR noc – szkolenie teoretyczne
Jednak warto wspomnieć też tutaj, że latanie nocą niesie za sobą jeszcze dodatkową porcję entuzjazmu w porównaniu do latania w dzień. Przed pierwszym nocnym lotem nie za bardzo wiedziałem jak to będzie wyglądać. Cóż… teraz już wiem 🙂 I wiem też, że jest całkiem fajnie!
Listopad – pasażer szczególny
Mowa o Żonie, która generalnie nie lubi latać. Dokładając do tego obraz męża, pilota-żółtodzioba, wcale nie była zachwycona pomysłem wspólnego lotu. Zwykle odmawiając dodawała: nasze dziecko nie może stracić na raz obojga rodziców 🙂 Ostatecznie jednak udało mi się Ją namówić! Kosztowało mnie to powieszenie dwóch szafek w kuchni w trybie natychmiastowym (a „zlecenie” czekało już ładnych parę tygodni).
Plan zakładał lot ponad dwugodzinny, ale zaplanowałem go tak, żeby ewentualnie można było szybciej wrócić w przypadku, gdyby Pasażerce się nie podobało. Może strachu przed lataniem nie odczarowałem, bo jednak trasę ostatecznie skróciliśmy, to chyba mimo wszystko udało się nieco z brakiem gruntu pod stopami oswoić i być może małymi kroczkami kiedyś uda się nam wspólnie czerpać satysfakcję z latania 🙂 Pożyjemy, zobaczymy, opiszemy 😉
Styczeń – pierwsze lotnicze podsumowanie
Ostatnimi zdaniami akapitu dotyczącego latania w nocy można w zasadzie obdzielić wszystkie moje lotnicze wydarzenia w 2019. Nie do końca wiedziałem jak to wszystko będzie wyglądało, a w styczniu 2020 roku mogę stwierdzić z pełną odpowiedzialnością, że jestem dużo bardziej świadomy tego jak cały proces szkolenia wygląda, gdzie szukać wiedzy, co i jak robić, żeby się rozwijać. O rozwoju i planach na ten rok powstanie wkrótce kolejny wpis. Tymczasem życzę Ci wszystkiego co najlepsze w tym nowym roku i jeżeli dobrnąłeś do końca, napisz jak wyglądał Twój miniony rok 😉
1 thought on “Podsumowanie 2019 – lotnicze pierwsze razy”