Wylądowałem w końcu w „dużym lotnictwie”. Od ponad roku latam jako pierwszy oficer na samolotach ATR 72. Czas szybko leci, a co w tym czasie działo się u mnie, dowiesz się poniżej 🙂 Uwaga, będą też fajne zdjęcia 🙂
Nie trzeba być super detektywem, żeby zauważyć, że ostatnio rzadziej piszę. Powodów trochę mam, ale to nie znaczy że wypadłem z lotnictwa. Wręcz przeciwnie, mam się dobrze i z entuzjazmem spoglądam w przyszłość. I od razu na wstępie dodam: jeśli ten artykuł pojawił się na Chmurkach, to znaczy, że mam gotowe przynajmniej 3 inne wpisy i będę je w regularnych odstępach publikował.

Świat cargo
Firma do której trafiłem obecnie świadczy głównie usługi cargo, tzn. zamiast pasażerów wozimy towary. Niektórzy mówią, że to nawet lepiej, bo taki załadunek nie pije i nie marudzi, jest też bardziej odporny na opóźnienia i turbulencje 🙂 Latamy po różnych zakątkach Europy. Jak to w cargo bywa, głównie nocą. Choć w okresie letnim „momenty były”, więc również za dnia napawałem się fajnymi widoczkami 🙂

Czy świat lotnictwa cargo podoba mi się bardziej od pasażerskiego? Nie wiem, bo na razie znam tylko jedną stronę. O plusach i minusach operacji tego typu opowiem w osobnym wpisie, bo i spostrzeżeń mam całkiem sporo. Wydaje mi się, że będzie ciekawie o tym poczytać.

Tymczasem, po rozpoczęciu pracy odbyłem serię szkoleń (o tym też w odrębnym wpisie). Było trochę teorii, potem praktyka w symulatorze, następnie praktyka w boju. Jak wspomniałem, o wszystkich tych szkoleniach stworzę osobny artykuł.
Doświadczenia…
Niedawno przekroczyłem granicę 500 godzin na ATRze. To próg, po którym w niektórych liniach określa się oficera mianem „experienced”. Doświadczeń w ciągu tej pierwszej „pięćsetki” jako pierwszy oficer na ATR 72 rzeczywiście zbiera się sporo. A na początku jest trochę jak na PPL-ce, każdy lot czegoś uczy 🙂

Z czasem maszyna staje się coraz bardziej przyjazna i zaczyna cię coraz bardziej „słuchać”. Po mniej więcej dwustu godzinach osiągnąłem taki moment, że większość lądowań wychodzi mniej więcej tak, jak ja bym chciał, a nie odwrotnie 😉
Dodatkowo, coraz lepiej poznaje się zasady funkcjonowania firmy i zacieśniają się relacje z innymi pilotami. Początkowo przecież dla każdego z kapitanów i innych oficerów jest się obcym człowiekiem. Z czasem znika obcość, pojawia się wiele fajnych, wspólnych tematów do dyskusji.

Nie tylko lataniem…
Dodatkowo warto wspomnieć o innej istotnej kwestii. Mało się o tym mówi, ale jak już podpisze się pierwszy lotniczy kontrakt, następuje pewien spokój i finansowa stabilizacja. Regularna wypłata pozwala uporządkować nieco do tej pory rozchwiany, nadszarpnięty wydatkami na szkolenia budżet domowy i z większym spokojem planować kolejne ruchy.

A jakie one będą i kiedy? Sam jeszcze do końca nie wiem. Wiem tylko, że pomimo tego, iż to dopiero początek mojej lotniczej kariery, to z każdą kolejną wylataną godziną otwiera się przede mną coraz więcej możliwości. Patrząc na oferty pracy (zerknij na ten wpis o poszukiwaniu pracy w lotnictwie) rośnie odsetek procentowy tych ofert, których wymagania spełniam.

Póki co nadal buduję nalot, coraz lepiej poznaję ATRa i korzystam ze specyficznego trybu pracy zwiedzając sobie miejsca, do których latam. Na spokojnie, bez nerwowych ruchów. Jedno co pewne, że przyszłość rysuje się optymistycznie 🙂